*Następny dzień*
/Clary/
- Jesteś jeszcze zły? - spytałam robiąc minę zbitego psa.
Nie odzywał się.
A czego mogłam się spodziewać?
- Jaciku (czyt. Dzejsiku) mój kochany, odezwij się do mnie...
Dalej nic.
- Hello, It's me.
- Jace, do jasnej ciasnej odpowiedz mi!
- Odpowiadam ci! - krzyknął - I zobaczysz. Zemszczą się. To był twój pomysł, ty najbardziej oberwiesz!
- Ugh
/Jace/
Szczerze mówiąc, jak mnie nazwała jej kochanym Jacikiem to zrobiło mi się jakoś tak ciepło w środku. Ona jest taka cudowna i w ogóle niesamowita... Stop! Jace! Masz się zemścić!
Ale czy dam radę?
"Nie" odpowiedział mi ten sam irytujący głosik.
*5 godzin później*
/Jonathan/
Nudno jak chol... Nie przeklinajmy.
Wstałem i udałem się do biblioteki.
Co to może z człowiekiem zrobić?
Nigdy nie lubiłem czytać, wydawało mi się to niezbyt ciekawe, ale teraz... Po prostu nie mam co ze sobą zrobić.
Otworzyłem duże mahoniowe drzwi i się rozejrzałem.
Ogromne półki z książkami i drabiną, a po środku stał wielki, długi, prostokątny stół.
Chwyciłem pierwszą lepszą książkę i poszedłem do stołu.
"Romeo i Julia". Lepiej trafić nie mogłem. Westchnąłem.
Dopiero po chwili zauważyłem, że na stole leży karteczka. Chwyciłem ją. Była lepka od czegoś złotego...
To nie może być...
Cholera, cholera, cholera...
Krew Anioła.
Przeczytałem treść:
"Nadchodzę. Zmiotę wszystkich z powierzchni ziemi. Przeszłość połączy się z teraźniejsząścią. Nie będzie odwrotu...
V. Morgenstern."
Cóż za bezpośredniość.
Chwila.
"V. Morgenstern"?!
Cholera, cholera, cholera...
Ojciec.
Chwyciłem telefon i zacząłem po kolei dzwonić do każdego mieszkańca Instytutu.
Miałem za przeproszeniem w dupie co teraz robią.
Po 10 minutach wszyscy byli w bibliotece. No prawie wszyscy. Ja, Clary, Izzy, Rachel. Nina, Jace, Alec i Magnus, który miał się nami opiekować pod nieobecność Maryse i Hodga. Rano "odeskortowaliśmy" Maxa i Mary do nich bo... Coś tam.
- Można wiedzieć, czemu nam przeszkadzasz? - spytała zniecierpliwiona Iz.
Podałem im po kolei wszystkim papierek.
- J-J-onathan. Czy to od-d... - jąkała się moja siostra.
Przytaknąłem.
- Od ojca.
/Clary/
- A jednak... Żyje - powiedziałam.
Czułam się okropnie.
Po pożarze domu, w którym spłonęła nasza matka, ojciec zniknął. Wszyscy długo go szukali. Na marne. Byliśmy pewni, że zginął.
A jednak...
Po moim policzku spłynęła łza.
Nie były to łza szczęścia, że ojciec żyje.
Były to łza smutku, że zamierza zniszczyć świat i że... No... Napisał to krwią Anioła.
Nie wytrzymałam i wybiegłam z tam tąd.
Popędziłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi opierając się o nie. Pozwoliłam łzom swobodnie spłynąć.
Usłyszałam ciche pukanie.
Nie miałam ochoty nikogo widzieć, ani żeby ktoś widział mnie w takim stanie.
Mimo to odpowiedziałam "proszę" i odeszłam od drzwi wycierając słone krople wody z policzków.
Do pokoju wszedł Jace.
Zobaczył moje czerwone oczy i domyślając się wszystkiego podszedł do mnie i... najzwyczajniej w świecie przytulił. Tego właśnie potrzebowałam. Osoby, która nie będzie się pytać, o co chodzi, osoby, która się domyśli o co chodzi.
Staliśmy tak w milczeniu przez dłuższą chwile, wsłuchując się w moje ciche pochlipywanie.
Oderwał się ode mnie i spojrzał w oczy.
- Wszystko OK? - spytał.
- Nie. Nic nie jest OK.
No więc powracam, Groszki Pachnące.
Ja naprawdę to napisałam?
Przepraszaaaam, że mnie tak długo n ie było, ale dużooo sprawdzianów do napisania i po prostu nie miałam kiedy.
No więc następny rozdział będzie za tydzień w sobotę. Wyjeżdżam na narty jutro i nie będę miała dostępu do kompa. Może dam radę w piątek, ale to mało prawdopodobne.
Liczę, że rozdział się spodobał i zapraszam do komentowania.
Do zobaczenia za tydzień!
Super rozdział <3 Valentine <3 Czekam na następny <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam <3 i zapraszam do mnie:http://daryaniolamorgernstern.blogspot.com/
Fajny rozdział <3 tylko troszkę krotki :'(
OdpowiedzUsuńAle co tam ważne, że jest :* Czekam na next ^^
Hej! Nominuję cię do LBA! Więcej szczegółów na blogu u mnie:
OdpowiedzUsuństaywithmyheart.blogspot.com
Poza tym ciekawy post :)