Bohaterowie

wtorek, 1 marca 2016

Rozdział XI - A jednak Wigilia jest dniem miłości cz. 2

/Clary/
Nie wiem czemu, ale zrobiło mi się przykro. Jace okazał się chamem. 
Po tym jak Jonathan i Izzy wyszli, to chwilę później poszli Mark, Rachel, Julian i Emma poszwędać się po parku. Maryse poszła do siebie do pokoju spać mówiąc, że jest zmęczona, a jutro ma jeszcze dużo papierkowej roboty dla Clave. Co z tego, że jutro Boże Narodzenie? Maryse pracuje praktycznie codziennie. Szkoda mi jej.
Zostałam sama z Jace'em w pokoju koło choinki. Liczyłam, że sobie trochę pogadamy, powspominamy czy coś w tym stylu. Ale nie! Bo Wielki Szanowny Pan Herondale sam nie pomyśli żeby zostać, tylko sobie bez słowa pójdzie. A no tak, zapomniałam. Przecież on nie myśli!
Wchodząc do pokoju zgarnęłam pierwsze lepsze ciuchy, a szpilki od razu rzuciłam w kąt. Poszłam do łazienki się umyć. 
Owinęłam się ręcznikiem i podeszłam do lustra podłączając suszarkę. Zaczęłam suszyć włosy.
Nałożyłam czarną bluzkę z suwakiem z przodu i białe leginsy.
Zamknęłam drzwi i rzuciłam się na łóżko. Jedna łza spłynęła po moim policzku. Dość. Wytarłam łzę. Nie będę płakać. Nie przez niego. Nie warto. 
Chwyciłam kartkę i zaczęłam rysować. To kółko, tam kresa, tu połączyć... Wyszedł mi... Jace! No nie wierze! I jeszcze ze skrzydłami Anioła wyrwałam kartkę i zmięłam najmocniej ja się dało cisnęłam w ścianę, od której lekko się odbiło i wpadło prosto do kosza.
Usłyszałam pukanie. 
- Proszę! - krzyknęłam. 
- Cześć. - Razjelu, czemu on? Czemu nie Maryse?
- Cześć - mruknęłam.
- Jesteś zła?
- Nie, dlaczego miałabym być? - skłamałam.
Podszedł do mnie i zawiązał opaskę na oczach. 
Serio? Co on ode mnie chce?
- Jace, co ty robisz? - spytałam.
- Nic takiego. Daj rękę. Poprowadzę cię. - złapał mnie za rękę i wyprowadził z pokoju.
Zatrzymaliśmy się. Usłyszałam cichą, spokojną muzykę. Zdjął mi opaskę i ujrzałam salon, fortepian, sztalugę z farbami, ławę z wielkim talerzem ciastek z kawałkami czekolady i dwa ogromne kubki z kakaem. Jak podczas pierwszej Wigilii, którą razem spędziliśmy. W kącie stała choinka, a pod nią duża paczka.
Jak ja mogła chociaż na chwilę w niego zwątpić? Przecież to był mój Jace, przyjaciel, którego znam już od dziesięciu lat. Ten, który był zawsze przy mnie. Gdy mieliśmy po sześć lat i zanim jego rodzice zginęli, byliśmy praktycznie nierozłączni. Lecz w wieku dziesięciu lat rodzice Jace'a zostali zabici przez demony. W tedy trafił do Instytutu, a ja zostałam w Instytucie. A ja starałam skontaktować się z nim na wszystkie możliwe sposoby. Nawet, gdy Magnus Bane był w mieście dosłownie błagałam go o otwarcie portalu dla mnie. W końcu się zgodził. W tedy po raz ostatni go widziałam. Następny raz był po pożarze. W tedy spędziliśmy razem naszą pierwszą wspólną Wigilię. Było tak samo jak teraz.
- Na co czekasz? Idź otwórz. - powiedział.
- Myślałam, że złożyłeś się z Jonathanem na ten miecz świetlny.
- Mam nadzieję, że to będzie lepsze. - zaśmiał się.
Podeszłam do choinki i delikatnie otworzyłam pakunek. Moje zdziwienie sięgało zenitu, gdy ze środka wyskoczył szczeniak. I to nie byle jaki szczeniak, to był Alaskan Malamute. Najpiękniejszy, najcudowniejszy, najlepszy i najgenialniejszy pies świata i jednocześnie moje marzenie. 
- Malamut! Jace, pamiętałeś! - krzyknęłam i rzuciłam się na niego. - Jest cudowny. Ty jesteś cudowny. Po prostu cię kocham! - spojrzał na mnie i wtedy dotarło, co powiedziałam. - Znaczy ten... No... Jak przyjaciela.
Usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać, wspominać, popijając napojem i jedząc ciastka.
Nagle powstała niezręczna cisza. W końcu jace się odezwał:
- Kocham Cię.
- Jak przyjaciółkę?
- Nie.
Łoo... Czy on powiedział właśnie, że mnie kocha?
- Ryzykuję wiele mówiąc ci to, chociażby naszą przyjaźń. To mogłoby ją zniszczyć. Ale nie potrafię dłużej tego ukrywać.
Jesteś moim Aniołem, gdy widzę twój uśmiech, nic innego nie liczy się. Pokochałem Cię, jesteś moim światłem. Pokochałem Cię, bo życie z tobą piękne jest. Moja miłość jest silniejsza z każdym dniem i nic, słyszysz mnie? NIC. Nie jest w stanie tego zmienić. To właśnie ty nadajesz memu życiu sens. Tak jestem kiepski w wyznawaniu miłości, więc powiem już tylko te dwa słowa: Kocham Cie i nie potrafię przestać. I wiesz co? Wcale nie chcę.
W takich momentach niektórym ludziom staje serce. Ja jestem jedną z nich. Nie potrafiłam nic zrobić. Nie potrafiłam się ruszyć. Nie potrafiłam nic powiedzieć. Mogłam się tylko uśmiechnąć. Nic więcej. Poczułam jak łza spływa po moim policzku. To była łza szczęścia i wzruszenia. 
Właśnie sobie coś uświadomiłam. Nie wiarygodne jak długo potrzebowałam na to czasu. Ja go kocham. I pomyśleć, jak niby wielki czułam zawód, gdy dowiedziałam się, że wybrał Aleca na parabatai, a nie mnie. Potem poznałam Aleca i sama go polubiłam, a następnie Izzy. Po roku znajomości złożyłyśmy przysięgę.
W końcu się odezwałam.
- Ja też. Ja też cię kocham.
Nad nami pojawiła się jemioła. Eeee... Dobra... Nie wnikam jakim cudem.
Zbliżył się do mnie jeszcze bardziej i pocałował. Poczułam motylki w brzuchu i ciepło w całym ciele.







No to miśki (o Razjelu, zmieniam się w moją matematyczkę) niniejszym ogłaszam Clarisse Adele Morgenstern i Jonathana Christophera Herondale'a małże... parą. Sory, trochę za daleko. 
Jakoś nie jestem zbyt zadowolona z tego posta. Trochę za dużo miłości w jednym rozdziale (w obu częściach), więc tak jakby rzygam tenczą. 
Niektóre teksty Jace'a wzięłam z neta i trochę pozmieniałam.
To do następnego.
Komentujcie, komentujcie!

2 komentarze:

  1. W takim razie mamy 2 pary! Clace... <3 Czekam na next! ^^
    Duuużo weny i pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny rozdział :3 Super czekam na jest

    OdpowiedzUsuń