/CDG/
Wracałam właśnie z kuchni trzymając w jednej ręce kubek z kakaem, a w drugiej tabliczkę czekolady. Miałam napisać życzenia na blogu i wziąć się za czytanie dobrej książki. Już miałam naciskać klamkę, gdy usłyszałam z mojego pokoju głosy.
- Jutro Wielkanoooc!!!
- Clary, czy ty zawsze musisz myśleć o świętach?
- Tak.
- Będę musiał ładnie sobie włosy ułożyć... Ktoś widział mój grzebień?! Haloo gdzie mój grzebień?! Ma ktoś chociaż szczotkę?!
Jak się nie przestaną drzeć to zaraz wszyscy domownicy się tu zlecą. I co ja im powiem? Weszłam do pokoju.
- Można wiedzieć, co wy tu robicie?!
Okazało się, że postacie z mojego ff wylazły z kompa (?). Bohaterkami, które się kłóciły to Clary i Rachel, a Jace demolował mój pokój w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby się uczesać.
- W sumie to przyszliśmy Ci przypomnieć o napisaniu nowego rozdziału. Zapomniałaś, że jeszcze nie pojawiły się dwie moim zdaniem bardzo ważne osoby... - odpowiedziała pewna demonica o imieniu... Prawie wam zaspoilerowałam. Chociaż raz o niej wspomniałam, że się pojawi.
- Ty się jeszcze nie pojawiłaś. Razem ze swoim kolegą do poczekalni (xd) w laptopie!
- Ile mamy czekać?! Tydzień nic nie dodałaś! Raz jeden jedyny wspomniałaś moje imię, że się pojawię. Kiedy to nastąpi?! O Axelu pisałaś więcej razy!
- Won!
Biorąc pod uwagę to, że jest demonicą, to za chwilę mogłam zginąć za tą odzywkę. O dziwo weszła do urządzenia z powrotem. A za nią potruchtał Mortmain.
- No wiesz. W sumie to powinnaś już dodać następny. - Powiedziała Tessa.
- Taak, wiem, ale nie mam weny i czasu.
- To może chociaż złóżmy życzenia? - spytała Emma.
Ja: Zdrowych
Clary: Spędzonych z rodziną
Emma: Radosnych
Magnus: Brokatowych
Tessa: Bez przykrych niespodzianek
Maryse: Dobrego jajka
Hodge: Dużo pisanek
Cecily: Bez kłutni z wnerwiającym bratem
(Spojrzała wymownie na Willa)
Gabriel: Do chłopaków dziewczyn, które to czytają - Żeby nie rozszarpali was ich bracia
Rachel: Świętego spokoju
Alec: Mokrego śmigusa dyngusa
Jem: Żeby wasi parabatai zachowywali się normalnie
Will: Ej! To już trzecia osoba, która składa życzenia, które są w pewnym sensie powiązane ze mną!
Jules: Żeby nie było jak zwykle śniegu
Valentine: Jestem Czarnym Charakterem. Nie składam życzeń
Nina: Patrz Valentine
Jonathan: Dużo kreskówek
Ja: Nikt nie ma tak zrytej psychiki na tym blogu żeby oglądać jeszcze kreskówki. No dobra. Prócz ciebie, Jace'a i mnie.
Mark: Żeby święta dodały wam więcej wiary i siły do spełniania marzeń
Jace: Żeby demony wam nie przeszkadzały
Ja: Jace, u nas nie ma demonów!
Jace: Dla tego mam pewność, że się spełnią.
Will: Bez Demonicznej Ospy
Ja: Pozostawię to bez zbędnych komentarzy
Razem: Wesołego Alleluja!
Alfa: Hau!
Tak jak wcześniej tu napisane, nie wiem kiedy będzie next. Mało czasu i brak weny, chociaż przyznam, że po tym trochę mi wróciła.
Do następnego i jeszcze raz, Wesołych Świąt!
Bohaterowie
sobota, 26 marca 2016
sobota, 19 marca 2016
Rozdział XV - "Człowieku, czy ci na mózg padło?!"
/Jace/
* 2 dni później*
Zaraz otwieramy portal. Mieliśmy to zrobić wczoraj, ale potrzebowaliśmy odpowiednich książek z zaklęciami i runami. Przez cały dzień przekopywaliśmy czytelnię Instytutu, a przez pół nocy bibliotekę Magnusa. Gdy wszystko znaleźliśmy poszliśmy spać. Ja oczywiście najpierw poszedłem do Clary. Do mojej Anielicy.To ona powinna narysować runy do przejścia. Ale nie moim zdaniem. Zbyt się o nią martwię. To, że ma moc tworzenia nowych run, nie oznacza, że musi ryzykować. Problem w tym, że się uparła to zrobić. Powiedziała: "Jace, od kilku dni w głowie pojawia mi się nowa runa. Jestem przekonana, że ona sprawi, że otwieranie będzie bezpieczniejsze. Jestem pewna. Proszę, zaufaj mi." No i postanowiłem zaufać.
Clary zaczęła rysować na portalu "miejscowym'' dodatkową runę, którą wymyśliła jeszcze za nim trafiła do Instytutu i to dzięki niej zdołała uciec razem z rodzeństwem z posiadłości Morgensternów. Potem Magnus zaczął szybko i cicho śpiewać zaklęcia po łacinie. Z jego palców leciały niebieskie iskry, a pokój wypełniała czerwona poświata, która stawała się mocniejsza z każdą minutą. Moja ukochana zaczęła rysować dodatkowe runy. Niektóre widziałem pierwszy raz, ale wiedziałem, że nie są jej autorstwa, lecz niektóre były. Czarownik śpiewał co raz szybciej i głośniej, a ja pomimo, że doskonale umiałem ten język to zrozumiałem tylko trzy słowa "potrzebujemy pięciu osób". Dziwne, przecież mieli być tylko William, Theresa i James, ale może nie o to chodziło. Mniejsza z tym.
Światło wyglądało jak płomień, który skakał po całym pomieszczeniu, nie było gorąco, zrobiło się wręcz zimno, ale widziałem jak po czole rudowłosej spłynęły dwie małe kropelki potu. Wiedziałem, że ją to wyczerpie. Resztkami sił rysowała ostatnie znaki. Bane też nie trzymał się najlepiej. Widziałem jak Alec patrzy na niego z troską. Oj przyjacielu... Czegoś mi nie mówisz... Będziesz się spowiadać... Wiedzieliśmy o jego orientacji i nikomu to nie przeszkadzało. Przecież to ten sam Alec, tyle że woli facetów.
Narysowała ostatnią i osunęła się po ścianie na ziemię zamykając oczy. Od razu w panice do niej podbiegłem i zobaczyłem, że Magnus też już nie czaruje i siedzi na krześle. Położyłem ją na kanapie i sprawdziłem puls. Był w normie. Nikt nie uwierzy jak się ucieszyłem, gdy wymamrotało coś i przewróciła się na bok. Ona spała!
Przykryłem ją kocem i podszedłem do Magnusa dowiedzieć się co i jak.
- Zanim portal otworzy się w przeszłości może minąć jakieś pół dnia. Mogę gdzieś się położyć? Obudźcie mnie, gdy coś się stanie. - Zaprowadziliśmy go do któregoś z trzystu pokoi Instytutu blisko biblioteki.
*5 godzin później*
Postanowiliśmy trzymać warty dwuosobowe przy przejściu. Clary obudziła się godzinę temu i chciała żebyśmy pilnowali razem. Milczeliśmy. Nikomu to nie przeszkadzało.
Nagle usłyszeliśmy głośny trzask i zobaczyliśmy jak portal jarzy się na czerwono tak ja wtedy gdy Morgenstern i Bane przy nim "majstrowali". Po chwili do pokoju wbiegli Alec i Jonathan, chwilę później Izzy, Emma, Julian, Mark oraz Rachel z Magnusem i Maryse.
Przed nami zaczęli się materializować postacie. Było ich pięć.
- Magnusie czy nie miały być tylko trzy osoby?! - zdenerwowała się pani Lightwood.
- Bo miały. Musiałem się pomylić.
- Magnus?! Co tu się do cholery stało?! - Krzyknął niebieskooki brunet.
- Will, spokojnie. Powiedzmy, że trafiliście do przyszłości.
A więc to był ten słynny William Herondale - mój przodek. Przyjrzałem mu się uważnie. Nie był zbytnio podobny do mnie. W sumie z wyglądu nie mieliśmy chyba nic wspólnego. Był nawet przystojny, ale nie tak jak ja. (Załóżmy, że w tym samym czasie Will też mu się przyglądał i pomyślał, że jest od niego bardziej przystojny. Ahh ci Herondale'owie, zaraz zaczną się wykłócać, który ma większe mięśnie :'') - od autorki)
- Jak to w przyszłości?! - odezwała się szarooka brunetka.
- Posłuchajcie. Mamy poważne kłopoty. To jest Clarissa i Jonathan Morgenstern, tutaj są Aleksander, Isabelle i Maryse Lightwood, obok Jonathan Herondale, uważaj Will bo zaraz ci oczy na wierzch wyjdą, tutaj Emma Carstairs, Jem proszę zamknij buzię bo prawie podłogi ci sięga, Julian i Mark Blackthorn i uwaga, proszę o fanfary... Rachel Mortain, potomkini Axela Mortmaina. No i ja - Niesamowity Magnus Bane.
- Człowieku, czy ci na mózg padło?! - wydarła się dziewczyna bardzo podobna do Willa, może to jego siostra?
- A no tak. Gdzie moje maniery? To jest Theresa Gray, William Herondale, James Carstairs, Cecily Herondale i Gabriel Lightwood, których nie miałem zamiaru ściągać. Miała być tylko pierwsza trójka no ale trudno.
- Dobra. Spokojnie. Teraz. Opowiedzmy im co i jak. - powiedziała Clary.
- Jestem Clary Morgenstern. Ściągnęliśmy was tutaj żebyście nam pomogli. Mój ojciec - Valentine Morgenstern chce zawładnąć światem. Przeciągnął na swoją stronę Ninę Mortmain - siostrę Rachel - tu wskazała ręką na dziewczynę. Są potomkiniami Axela Mortmaina tego z waszych czasów. Ojciec chce wezwać z przeszłości, tak jak my wezwaliśmy was, Axela Mortmaina razem z jego Maszynami. Wy go pokonaliście i dla tego liczymy na waszą pomoc.
- Ja wam pomogę. Mortmain wiele zniszczył w moim życiu. Nie pozwolę by znów to zrobił. - zgodziła się Tessa.
- Ja też. - dodał Jem.
- Mój parabatai i ukochana zostają, więc ja też, a siostrę i Lightworma odeślijcie.
- Will! Ile razy mam ci powtarzać byś tak na niego nie mówił?! A po za tym ja nigdzie nie wracam i zostaję.
- Ja też.
- Nawet jakbym chciał to byście. Portal został "zaprogramowany" tak żeby nie można go było użyć przez następne dwa miesiące... - westchnął Magnus.
- Czekajcie chwile. To Mortmain miał jakieś dziecko? - spytała zaciekawiona Theresa.
- Najwidoczniej tak.
- Tak właściwie, który jest rok? - odezwał się James.
- 2016.
- No nieźle.
- Będziemy musieli dać wam jakieś ciuchy, bo raczej nie możecie się pokazać tak po za Instytutem, a potem pójdziemy na zakupy... - Izzy była w siódmym niebie.
-Tym bardziej, że Clave o tym nie wie... - Izzy była w siódmym niebie - wtrąciła Maryse.
- Dziewczyny, wiecie co robić. Wszystkie swoje ciuchy do mojego pokoju. Tessa i Cecily, idą ze mną. - Nawet nie wiedzą na co się pisząc zgadzając się na zakupy z Iz.
/Tessa/
No dobrze. To wszystko jest naprawdę dziwne... Przez dwa miesiące być dwieście lat do przodu to jest stresujące. Nie wiem czy powinniśmy się rozdzielać. Przecież to jest nierealne. Wszyscy są mili i widać, że naprawdę potrzebują pomocy. Właście idę za Isabell i widać, że uwielbia modę i wszystko co z nią związane. Tak jak Jessy. Pamiętam, gdy z nią poszłam na zakupy, gdy trafiłam do Instytutu po raz pierwszy. No i nie ma więcej punktów, w których są podobne. Izzy jest żywiołowa, szalona i kocha walkę. Jasemine to jej kompletne przeciwieństwo.
- Czyli jesteśmy tutaj bez zgody Clave? Czemu?
- Zajęłoby to zbyt dużo czasu. Oni nawet nie wiedzą, że Valentine żyje.
Idąc korytarzami zauważyłam przez okna, że to nie Londyn, tylko Nowy Jork. Poznawałam tą okolicę pomimo tego, jak bardzo tu się zmieniło.
- Jesteśmy w Nowym Jorku?
- Tak. Skąd wiedziałaś?
- Poznaje. Kiedyś tu mieszkałam.
Cecily praktycznie się nie odzywała. Przez chwilę zapomniałam nawet, że tu jest.
Weszłyśmy do pokoju, a chwilę po nas Clary, Emma i Rachel z masą ciuchów do wyboru.
W końcu nałożyłam czerwony sweter i ciemne spodnie, które jak potem się dowiedziałam nazywają się rurki. Dziwnie się czułam z odkrytymi ramionami i bez gorsetu przy ludziach.
Cecily też nałożyła sweter, tyle że szary i od Clary, a spodnie od Rachel. Włosy nam luźno spięły i czułam się tak... Inaczej. Podoba mi się ten strój. Czuję, że później będzie mi się ciężko od niego odzwyczaić.Te ubrania zakładało się tak szybko i nie trzeba było wołać służących do pomocy. No właśnie. Służący. Nie było ich tu. Widać radzili sobie bez nich. Wyszłyśmy do głównych drzwi, hdzie czekali na nas mężczyźni (nie wiem czemu, ale dziwnie mi się to pisze. - od autorki). Mój Will wyglądał cudownie w luźnej koszulce. Może coś mu zwine, żeby sobie czasami na niego popatrzeć... STOP. Tess, o czym ty myślisz?
- Eee... Dziewczyny bo... - zaczął niewyraźnie mój potomek. No bo czyich jak nie moich i Willa? Zchowuję się jak psychofanka. Tak, po półgodzinie z dziewczynami nauczyłam się tyle słow.
- Bo my... Mamy ważne rzeczy do załatwienia... - Dokończył Alec bełkocząc pod nosem.
- No i nie pójdziemy z wami... - Zakończył Jonathan.
- Czemu? - spytałam.
- Bo zakupy z Izzy to piekło! - Krzyknęli jednocześnie i gdzieś uciekli.
Spojrzałam zdziwiona na resztę.
Clary ledwo widocznie pokiwała głową na potwierdzenie słów chłopaków, Emma i Rachel się skrzywiły, a Iz tylko wzruszyła ramionami i poszła z uśmiechem w stronę wyjścia. Ta to dopiero optymiska.
*4 godziny później*
- Mam dość. Nie idę dalej. - Zbuntowała się Cecily.
- To już ostatni.
- Poprzedni nim był. - odpowiedziała.
- I jeszcze wcześniejszy - dodałam.
- W sumie od dwóch godzin powtarzasz to samo. - zakończyła Clary.
- Ale ten na prawdę jest już ostatni no chodźcie. Przysięgam na Anioła, że to ostatni.
Po tych słowach wstałyśmy i poszłyśmy za nią.
Isabell podeszła do mnie i przyłożyła żółtą sukienkę ustawiając się w dziwnej pozie.
- Bierzemy.
No hej! Wróciłam!
Przepraszam, ale do 5 IV rozdziały będą pojawiać się rzadziej. Ale potem postaram się nadrobić. We wtorek mam ostatni etap Ligi Przyrodniczej, więc trzymajcie kciuki, żebym miała I miejsce, bo wtedy będę miała III po etapach. Nie wiem kiedy next. Może za tydzień, może wcześniej. Pewnie zastanawiacie się co jest piątego. Jestem w 6 klasie i mam sprawdzian końcowy, więc nauczyciele stosują zasadę: "Kartkówki i sprawdziany na hama, żeby tylko przed piątym" no i przez to nie mam zbytnio czasu. Do następnego!
* 2 dni później*
Zaraz otwieramy portal. Mieliśmy to zrobić wczoraj, ale potrzebowaliśmy odpowiednich książek z zaklęciami i runami. Przez cały dzień przekopywaliśmy czytelnię Instytutu, a przez pół nocy bibliotekę Magnusa. Gdy wszystko znaleźliśmy poszliśmy spać. Ja oczywiście najpierw poszedłem do Clary. Do mojej Anielicy.To ona powinna narysować runy do przejścia. Ale nie moim zdaniem. Zbyt się o nią martwię. To, że ma moc tworzenia nowych run, nie oznacza, że musi ryzykować. Problem w tym, że się uparła to zrobić. Powiedziała: "Jace, od kilku dni w głowie pojawia mi się nowa runa. Jestem przekonana, że ona sprawi, że otwieranie będzie bezpieczniejsze. Jestem pewna. Proszę, zaufaj mi." No i postanowiłem zaufać.
Clary zaczęła rysować na portalu "miejscowym'' dodatkową runę, którą wymyśliła jeszcze za nim trafiła do Instytutu i to dzięki niej zdołała uciec razem z rodzeństwem z posiadłości Morgensternów. Potem Magnus zaczął szybko i cicho śpiewać zaklęcia po łacinie. Z jego palców leciały niebieskie iskry, a pokój wypełniała czerwona poświata, która stawała się mocniejsza z każdą minutą. Moja ukochana zaczęła rysować dodatkowe runy. Niektóre widziałem pierwszy raz, ale wiedziałem, że nie są jej autorstwa, lecz niektóre były. Czarownik śpiewał co raz szybciej i głośniej, a ja pomimo, że doskonale umiałem ten język to zrozumiałem tylko trzy słowa "potrzebujemy pięciu osób". Dziwne, przecież mieli być tylko William, Theresa i James, ale może nie o to chodziło. Mniejsza z tym.
Światło wyglądało jak płomień, który skakał po całym pomieszczeniu, nie było gorąco, zrobiło się wręcz zimno, ale widziałem jak po czole rudowłosej spłynęły dwie małe kropelki potu. Wiedziałem, że ją to wyczerpie. Resztkami sił rysowała ostatnie znaki. Bane też nie trzymał się najlepiej. Widziałem jak Alec patrzy na niego z troską. Oj przyjacielu... Czegoś mi nie mówisz... Będziesz się spowiadać... Wiedzieliśmy o jego orientacji i nikomu to nie przeszkadzało. Przecież to ten sam Alec, tyle że woli facetów.
Narysowała ostatnią i osunęła się po ścianie na ziemię zamykając oczy. Od razu w panice do niej podbiegłem i zobaczyłem, że Magnus też już nie czaruje i siedzi na krześle. Położyłem ją na kanapie i sprawdziłem puls. Był w normie. Nikt nie uwierzy jak się ucieszyłem, gdy wymamrotało coś i przewróciła się na bok. Ona spała!
Przykryłem ją kocem i podszedłem do Magnusa dowiedzieć się co i jak.
- Zanim portal otworzy się w przeszłości może minąć jakieś pół dnia. Mogę gdzieś się położyć? Obudźcie mnie, gdy coś się stanie. - Zaprowadziliśmy go do któregoś z trzystu pokoi Instytutu blisko biblioteki.
*5 godzin później*
Postanowiliśmy trzymać warty dwuosobowe przy przejściu. Clary obudziła się godzinę temu i chciała żebyśmy pilnowali razem. Milczeliśmy. Nikomu to nie przeszkadzało.
Nagle usłyszeliśmy głośny trzask i zobaczyliśmy jak portal jarzy się na czerwono tak ja wtedy gdy Morgenstern i Bane przy nim "majstrowali". Po chwili do pokoju wbiegli Alec i Jonathan, chwilę później Izzy, Emma, Julian, Mark oraz Rachel z Magnusem i Maryse.
Przed nami zaczęli się materializować postacie. Było ich pięć.
- Magnusie czy nie miały być tylko trzy osoby?! - zdenerwowała się pani Lightwood.
- Bo miały. Musiałem się pomylić.
- Magnus?! Co tu się do cholery stało?! - Krzyknął niebieskooki brunet.
- Will, spokojnie. Powiedzmy, że trafiliście do przyszłości.
A więc to był ten słynny William Herondale - mój przodek. Przyjrzałem mu się uważnie. Nie był zbytnio podobny do mnie. W sumie z wyglądu nie mieliśmy chyba nic wspólnego. Był nawet przystojny, ale nie tak jak ja. (Załóżmy, że w tym samym czasie Will też mu się przyglądał i pomyślał, że jest od niego bardziej przystojny. Ahh ci Herondale'owie, zaraz zaczną się wykłócać, który ma większe mięśnie :'') - od autorki)
- Jak to w przyszłości?! - odezwała się szarooka brunetka.
- Posłuchajcie. Mamy poważne kłopoty. To jest Clarissa i Jonathan Morgenstern, tutaj są Aleksander, Isabelle i Maryse Lightwood, obok Jonathan Herondale, uważaj Will bo zaraz ci oczy na wierzch wyjdą, tutaj Emma Carstairs, Jem proszę zamknij buzię bo prawie podłogi ci sięga, Julian i Mark Blackthorn i uwaga, proszę o fanfary... Rachel Mortain, potomkini Axela Mortmaina. No i ja - Niesamowity Magnus Bane.
- Człowieku, czy ci na mózg padło?! - wydarła się dziewczyna bardzo podobna do Willa, może to jego siostra?
- A no tak. Gdzie moje maniery? To jest Theresa Gray, William Herondale, James Carstairs, Cecily Herondale i Gabriel Lightwood, których nie miałem zamiaru ściągać. Miała być tylko pierwsza trójka no ale trudno.
- Dobra. Spokojnie. Teraz. Opowiedzmy im co i jak. - powiedziała Clary.
- Jestem Clary Morgenstern. Ściągnęliśmy was tutaj żebyście nam pomogli. Mój ojciec - Valentine Morgenstern chce zawładnąć światem. Przeciągnął na swoją stronę Ninę Mortmain - siostrę Rachel - tu wskazała ręką na dziewczynę. Są potomkiniami Axela Mortmaina tego z waszych czasów. Ojciec chce wezwać z przeszłości, tak jak my wezwaliśmy was, Axela Mortmaina razem z jego Maszynami. Wy go pokonaliście i dla tego liczymy na waszą pomoc.
- Ja wam pomogę. Mortmain wiele zniszczył w moim życiu. Nie pozwolę by znów to zrobił. - zgodziła się Tessa.
- Ja też. - dodał Jem.
- Mój parabatai i ukochana zostają, więc ja też, a siostrę i Lightworma odeślijcie.
- Will! Ile razy mam ci powtarzać byś tak na niego nie mówił?! A po za tym ja nigdzie nie wracam i zostaję.
- Ja też.
- Nawet jakbym chciał to byście. Portal został "zaprogramowany" tak żeby nie można go było użyć przez następne dwa miesiące... - westchnął Magnus.
- Czekajcie chwile. To Mortmain miał jakieś dziecko? - spytała zaciekawiona Theresa.
- Najwidoczniej tak.
- Tak właściwie, który jest rok? - odezwał się James.
- 2016.
- No nieźle.
- Będziemy musieli dać wam jakieś ciuchy, bo raczej nie możecie się pokazać tak po za Instytutem, a potem pójdziemy na zakupy... - Izzy była w siódmym niebie.
-Tym bardziej, że Clave o tym nie wie... - Izzy była w siódmym niebie - wtrąciła Maryse.
- Dziewczyny, wiecie co robić. Wszystkie swoje ciuchy do mojego pokoju. Tessa i Cecily, idą ze mną. - Nawet nie wiedzą na co się pisząc zgadzając się na zakupy z Iz.
/Tessa/
No dobrze. To wszystko jest naprawdę dziwne... Przez dwa miesiące być dwieście lat do przodu to jest stresujące. Nie wiem czy powinniśmy się rozdzielać. Przecież to jest nierealne. Wszyscy są mili i widać, że naprawdę potrzebują pomocy. Właście idę za Isabell i widać, że uwielbia modę i wszystko co z nią związane. Tak jak Jessy. Pamiętam, gdy z nią poszłam na zakupy, gdy trafiłam do Instytutu po raz pierwszy. No i nie ma więcej punktów, w których są podobne. Izzy jest żywiołowa, szalona i kocha walkę. Jasemine to jej kompletne przeciwieństwo.
- Czyli jesteśmy tutaj bez zgody Clave? Czemu?
- Zajęłoby to zbyt dużo czasu. Oni nawet nie wiedzą, że Valentine żyje.
Idąc korytarzami zauważyłam przez okna, że to nie Londyn, tylko Nowy Jork. Poznawałam tą okolicę pomimo tego, jak bardzo tu się zmieniło.
- Jesteśmy w Nowym Jorku?
- Tak. Skąd wiedziałaś?
- Poznaje. Kiedyś tu mieszkałam.
Cecily praktycznie się nie odzywała. Przez chwilę zapomniałam nawet, że tu jest.
Weszłyśmy do pokoju, a chwilę po nas Clary, Emma i Rachel z masą ciuchów do wyboru.
W końcu nałożyłam czerwony sweter i ciemne spodnie, które jak potem się dowiedziałam nazywają się rurki. Dziwnie się czułam z odkrytymi ramionami i bez gorsetu przy ludziach.
Cecily też nałożyła sweter, tyle że szary i od Clary, a spodnie od Rachel. Włosy nam luźno spięły i czułam się tak... Inaczej. Podoba mi się ten strój. Czuję, że później będzie mi się ciężko od niego odzwyczaić.Te ubrania zakładało się tak szybko i nie trzeba było wołać służących do pomocy. No właśnie. Służący. Nie było ich tu. Widać radzili sobie bez nich. Wyszłyśmy do głównych drzwi, hdzie czekali na nas mężczyźni (nie wiem czemu, ale dziwnie mi się to pisze. - od autorki). Mój Will wyglądał cudownie w luźnej koszulce. Może coś mu zwine, żeby sobie czasami na niego popatrzeć... STOP. Tess, o czym ty myślisz?
- Eee... Dziewczyny bo... - zaczął niewyraźnie mój potomek. No bo czyich jak nie moich i Willa? Zchowuję się jak psychofanka. Tak, po półgodzinie z dziewczynami nauczyłam się tyle słow.
- Bo my... Mamy ważne rzeczy do załatwienia... - Dokończył Alec bełkocząc pod nosem.
- No i nie pójdziemy z wami... - Zakończył Jonathan.
- Czemu? - spytałam.
- Bo zakupy z Izzy to piekło! - Krzyknęli jednocześnie i gdzieś uciekli.
Spojrzałam zdziwiona na resztę.
Clary ledwo widocznie pokiwała głową na potwierdzenie słów chłopaków, Emma i Rachel się skrzywiły, a Iz tylko wzruszyła ramionami i poszła z uśmiechem w stronę wyjścia. Ta to dopiero optymiska.
*4 godziny później*
- Mam dość. Nie idę dalej. - Zbuntowała się Cecily.
- To już ostatni.
- Poprzedni nim był. - odpowiedziała.
- I jeszcze wcześniejszy - dodałam.
- W sumie od dwóch godzin powtarzasz to samo. - zakończyła Clary.
- Ale ten na prawdę jest już ostatni no chodźcie. Przysięgam na Anioła, że to ostatni.
Po tych słowach wstałyśmy i poszłyśmy za nią.
Isabell podeszła do mnie i przyłożyła żółtą sukienkę ustawiając się w dziwnej pozie.
- Bierzemy.
No hej! Wróciłam!
Przepraszam, ale do 5 IV rozdziały będą pojawiać się rzadziej. Ale potem postaram się nadrobić. We wtorek mam ostatni etap Ligi Przyrodniczej, więc trzymajcie kciuki, żebym miała I miejsce, bo wtedy będę miała III po etapach. Nie wiem kiedy next. Może za tydzień, może wcześniej. Pewnie zastanawiacie się co jest piątego. Jestem w 6 klasie i mam sprawdzian końcowy, więc nauczyciele stosują zasadę: "Kartkówki i sprawdziany na hama, żeby tylko przed piątym" no i przez to nie mam zbytnio czasu. Do następnego!
poniedziałek, 14 marca 2016
Rozdział XIV - Decyzja
- No nie wiem...
- Nie chciałabyś mieć relacji z siostrą takich jak wcześniej? Mam pewną propozycję. Będziesz mi pomagać. Jeśli złożysz Przysięgę na Anioła, dowiesz się reszty planu. Nie martw się. Nic się nie stanie Rachel. - Ostrożnie dobierał słowa, by nie powiedzieć za dużo.
- Chwila... Przysięgę na Anioła?! Przecież nie jestem Nocną Łowczynią. Na mnie nie zadziała.
W sumie po co to mówię? Jeśli bym tego nie powiedziała to spokojnie mogłabym w razie ją złamać. Ja jednak jestem głupia...
- Cóż... Ty i twoja siostra jesteście dziwnymi przypadkami. Jesteście potomkiniami Axela Mortmaina, który wstrzyknął sobie krew Nefilim. Do tego, zanim się narodziłaś wstrzyknięto ci krew Faerie, a twojej siostrze krew Czarownika. Byłyście eksperymentami. Nie wiadomo dlaczego przeżyłyście.
- Dobrze. Zgadzam się. Przechodzę na twoją stronę. Przysięgam na Anioła cię nie zdradzić.
- Doskonale. Dobry wybór.
/Clary/
*W tym samym czasie*
Wstałam z łóżka i poszłam się umyć. Weszłam pod prysznic i pozwoliłam ciepłej wodzie zmyć ze mnie cały stres.
Wytarłam się przyjemnym w dotyku, białym ręcznikiem i nałożyłam miętową bluzkę na szerokich ramiączkach i białe rurki.
Zeszłam do kuchni w mokrych włosach i zaczęłam nalewać mleko do miski z płatkami.
Wzięłam miskę do ręki i oparłam się o blat jedząc po woli zawartość miski. Co z tego, że było południe, a ja jadłam śniadanie?
Do pomieszczenia weszła Iz. Przywitałam moją parabatai uśmiechem i patrzyłam jak wykonuje czynności, które ja robiłam przed chwilą.
Nagle zaczęło mi się kręcić w głowie. Nie byłam już w Instytucie. Byłam na polanie i widziałam ojca z... Niną?! Co się dzieje? Ja ich widziałam i słyszałam. Oni mnie nie.
- Z pomocą Czarownika otworzymy portal. Może być to trochę nie bezpieczne. Nie będzie to zwykły portal. Będzie to portal do przeszłości. Twój przodek - Axel Mortmain będzie w naszych czasach. Nasza czwórka - Ja, ty, Axel i Lilith będziemy panować nad światem. Oczywiście razem z moimi dziećmi i twoją siostrzyczką. Zniszczymy świat Diabelskimi Maszynami, które potem ściągniemy tutaj. Będziemy niepokonani... - Ojciec mówił to z taki przekonaniem, że ciężko było nie uwierzyć, a blondynka złowieszczo się uśmiechała.
Wtedy poczułam jak świat wiruje i ocknęłam się w Skrzydle Szpitalnym, a nade mną stali wszyscy mieszkańcy Instytutu. Jace trzymał mnie za prawą rękę, a Izzy za lewą. Jonathan chodził po pomieszczeniu w kółko, a reszta po prostu patrzyła się ze zmartwieniem, a Magnus z zaciekawieniem. Zaraz. Magnus?! Co on tu robi? Pewnie go wezwali ze względu na mnie.
- Co się stało? - Spytałam zachrypniętym głosem.
- My chcielibyśmy to wiedzieć. - odpowiedziała Maryse - zemdlałaś.
- To było coś w stylu przepowiedni, wizji... Nie wiem co to było... - miałam łzy w oczach.
- Spokojnie Clary. Powiedz co widziałaś. - uspokajała mnie Iz.
- Widziałam ojca i... - głos mi się załamał na wspomnienie - i Ninę. Ona... On... Oni postanowili współpracować.
Popatrzyłam się na wszystkich. Wszyscy byli zdziwieni, lecz w największym szoku była Rachel.
Wzięłam głęboki oddech. Zaczęłam to, więc muszę to skończyć.
- Chcą z pomocą Czarownika otworzyć portal do przeszłości i ściągnąć tu Axela Mortmaina razem z jego Diabelskimi Maszynami. Cała trójka razem z Lilith ma zawładnąć światem, a ja, Jonathan, Mary i Rachel mamy być po jego stronie.
Gorące łzy płynęły po moich policzkach, a Rachel także były zeszklone.
Nie umiałam określić reakcji reszty. Na pewno wszyscy byli w szoku.
- Idziemu z tym do Clave - oświadczyła pani Lightwood, a Hodge jej przytaknął.
- Podaj jeden rozsądny powód, dla którego mieliby nam uwierzyć - wtrącił się Jace.
- Jak wyobrażasz sobie bitwę z tysiącem Maszyn, gdy na jedną potrzeba co najmniej dwóch Łowców?
- To nie jest powód, by nam uwierzyli.
Zapanowała niezręczna cisza, którą przerwał Magnus:
- Nie musimy z tym od razu lecieć do Clave. Jest jeden sposób. Ryzykowny... Ale jest. Możemy odepchnąć atak przeszłości i teraźniejszości, przeszłością i teraźniejszością.
*Godzinę później*
- Magnus NIE! Absolutnie się nie zgadzam. Zabraniam!
- Ale, Maryse! Pomyśl. To może być jedyne wejście!
-To może nas wszystkich zabić!
- Wolisz żeby Valentine zniszczył świat?!
- W takim razie jak masz zamiar im wytłumaczyć im, że żyją sobie spokojnie...
- Zabijają demony, więc nie tak spokojnie - wtrącił nagle mój brat, ale kierowniczka Instytutu uciszyła go posyłając mu karcące spojrzenie.
- Przed 1900 rokiem w Anglii i nagle PUFF są w Nowym Jorku i w dodatku w XXI wieku?!
- Przyjaźniłem się z Tessą, Willem i Jemem. W pewnym sensie doprowadziłem do narodzin Jace'a!
- Nie mam do was siły. Róbcie co chcecie.
I wyszła. Chyba obraziła się na dobre. Dobrze, że Max i Mary dwa dni temu pojechali na szkolenie do Instytutu w Hiszpanii i nie muszą tego słuchać.
- Serio doprowadziłeś do moich narodzin? Jak to się stało?
- Długa historia. Will myślał, że jest na niego rzucona klątwa, że jeśli ktoś go pokocha to umrze. Pomogłem mu odszukać demona, który w cudzysłowie rzucił ją na niego i okazało się, że klątwa nie była prawdziwa.
- Wow - tyle Jace był w stanie z siebie wydusić.
- Nastawcie się psychicznie. Jutro otwieramy portal.
- Nie chciałabyś mieć relacji z siostrą takich jak wcześniej? Mam pewną propozycję. Będziesz mi pomagać. Jeśli złożysz Przysięgę na Anioła, dowiesz się reszty planu. Nie martw się. Nic się nie stanie Rachel. - Ostrożnie dobierał słowa, by nie powiedzieć za dużo.
- Chwila... Przysięgę na Anioła?! Przecież nie jestem Nocną Łowczynią. Na mnie nie zadziała.
W sumie po co to mówię? Jeśli bym tego nie powiedziała to spokojnie mogłabym w razie ją złamać. Ja jednak jestem głupia...
- Cóż... Ty i twoja siostra jesteście dziwnymi przypadkami. Jesteście potomkiniami Axela Mortmaina, który wstrzyknął sobie krew Nefilim. Do tego, zanim się narodziłaś wstrzyknięto ci krew Faerie, a twojej siostrze krew Czarownika. Byłyście eksperymentami. Nie wiadomo dlaczego przeżyłyście.
- Dobrze. Zgadzam się. Przechodzę na twoją stronę. Przysięgam na Anioła cię nie zdradzić.
- Doskonale. Dobry wybór.
/Clary/
*W tym samym czasie*
Wstałam z łóżka i poszłam się umyć. Weszłam pod prysznic i pozwoliłam ciepłej wodzie zmyć ze mnie cały stres.
Wytarłam się przyjemnym w dotyku, białym ręcznikiem i nałożyłam miętową bluzkę na szerokich ramiączkach i białe rurki.
Zeszłam do kuchni w mokrych włosach i zaczęłam nalewać mleko do miski z płatkami.
Wzięłam miskę do ręki i oparłam się o blat jedząc po woli zawartość miski. Co z tego, że było południe, a ja jadłam śniadanie?
Do pomieszczenia weszła Iz. Przywitałam moją parabatai uśmiechem i patrzyłam jak wykonuje czynności, które ja robiłam przed chwilą.
Nagle zaczęło mi się kręcić w głowie. Nie byłam już w Instytucie. Byłam na polanie i widziałam ojca z... Niną?! Co się dzieje? Ja ich widziałam i słyszałam. Oni mnie nie.
- Z pomocą Czarownika otworzymy portal. Może być to trochę nie bezpieczne. Nie będzie to zwykły portal. Będzie to portal do przeszłości. Twój przodek - Axel Mortmain będzie w naszych czasach. Nasza czwórka - Ja, ty, Axel i Lilith będziemy panować nad światem. Oczywiście razem z moimi dziećmi i twoją siostrzyczką. Zniszczymy świat Diabelskimi Maszynami, które potem ściągniemy tutaj. Będziemy niepokonani... - Ojciec mówił to z taki przekonaniem, że ciężko było nie uwierzyć, a blondynka złowieszczo się uśmiechała.
Wtedy poczułam jak świat wiruje i ocknęłam się w Skrzydle Szpitalnym, a nade mną stali wszyscy mieszkańcy Instytutu. Jace trzymał mnie za prawą rękę, a Izzy za lewą. Jonathan chodził po pomieszczeniu w kółko, a reszta po prostu patrzyła się ze zmartwieniem, a Magnus z zaciekawieniem. Zaraz. Magnus?! Co on tu robi? Pewnie go wezwali ze względu na mnie.
- Co się stało? - Spytałam zachrypniętym głosem.
- My chcielibyśmy to wiedzieć. - odpowiedziała Maryse - zemdlałaś.
- To było coś w stylu przepowiedni, wizji... Nie wiem co to było... - miałam łzy w oczach.
- Spokojnie Clary. Powiedz co widziałaś. - uspokajała mnie Iz.
- Widziałam ojca i... - głos mi się załamał na wspomnienie - i Ninę. Ona... On... Oni postanowili współpracować.
Popatrzyłam się na wszystkich. Wszyscy byli zdziwieni, lecz w największym szoku była Rachel.
Wzięłam głęboki oddech. Zaczęłam to, więc muszę to skończyć.
- Chcą z pomocą Czarownika otworzyć portal do przeszłości i ściągnąć tu Axela Mortmaina razem z jego Diabelskimi Maszynami. Cała trójka razem z Lilith ma zawładnąć światem, a ja, Jonathan, Mary i Rachel mamy być po jego stronie.
Gorące łzy płynęły po moich policzkach, a Rachel także były zeszklone.
Nie umiałam określić reakcji reszty. Na pewno wszyscy byli w szoku.
- Idziemu z tym do Clave - oświadczyła pani Lightwood, a Hodge jej przytaknął.
- Podaj jeden rozsądny powód, dla którego mieliby nam uwierzyć - wtrącił się Jace.
- Jak wyobrażasz sobie bitwę z tysiącem Maszyn, gdy na jedną potrzeba co najmniej dwóch Łowców?
- To nie jest powód, by nam uwierzyli.
Zapanowała niezręczna cisza, którą przerwał Magnus:
- Nie musimy z tym od razu lecieć do Clave. Jest jeden sposób. Ryzykowny... Ale jest. Możemy odepchnąć atak przeszłości i teraźniejszości, przeszłością i teraźniejszością.
*Godzinę później*
- Magnus NIE! Absolutnie się nie zgadzam. Zabraniam!
- Ale, Maryse! Pomyśl. To może być jedyne wejście!
-To może nas wszystkich zabić!
- Wolisz żeby Valentine zniszczył świat?!
- W takim razie jak masz zamiar im wytłumaczyć im, że żyją sobie spokojnie...
- Zabijają demony, więc nie tak spokojnie - wtrącił nagle mój brat, ale kierowniczka Instytutu uciszyła go posyłając mu karcące spojrzenie.
- Przed 1900 rokiem w Anglii i nagle PUFF są w Nowym Jorku i w dodatku w XXI wieku?!
- Przyjaźniłem się z Tessą, Willem i Jemem. W pewnym sensie doprowadziłem do narodzin Jace'a!
- Nie mam do was siły. Róbcie co chcecie.
I wyszła. Chyba obraziła się na dobre. Dobrze, że Max i Mary dwa dni temu pojechali na szkolenie do Instytutu w Hiszpanii i nie muszą tego słuchać.
- Serio doprowadziłeś do moich narodzin? Jak to się stało?
- Długa historia. Will myślał, że jest na niego rzucona klątwa, że jeśli ktoś go pokocha to umrze. Pomogłem mu odszukać demona, który w cudzysłowie rzucił ją na niego i okazało się, że klątwa nie była prawdziwa.
- Wow - tyle Jace był w stanie z siebie wydusić.
- Nastawcie się psychicznie. Jutro otwieramy portal.
piątek, 11 marca 2016
Rozdział XIII - Nie mam pomysłu na tytuł
/Clary/
Nie wiem ile czasu tak leżę. W sumie to nawet nie chce mi się wiedzieć. Próbuję zrozumieć ten sen i nie zbyt mi to wychodzi. Czemu mi się to ciągle śni? Kim jest ta kobieta, która stała koło niego? Wydaje mi się, że ją znam. A ten Czarownik? Każde Dziecko Lilith posiada jakąś cechę wyróżniającą. W jego przypadku była to czarna jak smoła skóra. Po co otworzyć im portal? Kto to Axel? Co to za maszyny? Skąd wiedziałam którędy iść? No i najważniejsze. Co to było za zwierzę, które mnie napadło? W sumie, to był sen. W snach wszystko może się zdarzyć.
*Jakiś czas później*
/Nina/
Szłam przez park i rozmyślałam nad wszystkim co mnie spotkało od października. Od czasu świąt nie pojawiłam się w Instytucie. Denerwował mnie każdy mieszkaniec. Szczególnie Isabell i Clary. One były najgorsze. Widziałam jak Jace się gapi na tą Morgenstern. To było potwornie wkurzające. No kurde, czemu na mnie się tak nie może popatrzeć? Czemu wszystko musi kręcić wokół tej rudej idiotki? Iz była jak by to nazwać w świeci PRAWDZIWYCH LUDZI, NIE CIENI CZYLI WEDŁUG LALUSIÓW ŁOWCÓW, ŚWIECIE NIC NIE ZNACZĄCYCH PRZYZIEMNYCH osobą irytującą bez powodu. Mark podobał mi się przez jeden dzień. I oczywiście musiał się gapić na tą zdzirę. Potem stwierdziłam, że jednak wolę Jace'a. Rachel też się ode mnie ciągle oddalała. Wolała towarzystwo tych debilek niż moje. To jak się na mnie nawrzeszczała, gdy powiedziałam jej, że nie mam ochoty na jakieś dziecięce pidżama party. Szkoda gadać. I myślała, że jej nie słyszę, po moim odejściu. "Och, Nina taka jest. Ma 20 lat i uważa, że skoro jest najstarsza, to jest najlepsza, nie zwracaj na to uwagi. Po za tym ona miała na myśli, to że czasami coś odwalamy, a ona boi się popsuć swoją nieskazitelną naturę dorosłej. W rzeczywistości sama by chciała tak zrobić, więc nie płacz." To było chamskie. Przecież jest moją siostrą! Nawet mnie nie zatrzymała, gdy oświadczyłam, że święta spędzę u znajomej. Woli ich niż własną siostrę. Jej sprawa. Ja się nie wtrącam. Jeśli tak bardzo woli zabijanie jakichś walonych demonów to nich sobie z nimi tam siedzi. Mnie to nie obchodzi.
Szłam dalej przez park i czułam lekkie łzy na policzkach.
Skręciłam w jakąś alejkę, którą widziałam po raz pierwszy. Dziwne. Przecież tyle razy tędy chodziłam.
Wyszłam na jakąś polanę.
Polana w parku? Ja tego nie ogarniam.
- Witaj Nino - Stanęłam jak wryta.
Przede mną stał facet, który wyglądał jak starsza wersja brata rudej idiotki.
- Kim jesteś? - spytałam głupio robiąc krok w tył.
- Jestem Valentine Morgenstern. Ojciec Clarissy i Jonathana.
- Czego chcesz ode mnie?
- Powiedzmy, że współpracy. Mogłabyś zemścić się na osobach, których nienawidzisz. Tylko chcę żebyś przeszła na moją stronę. Żebyś mi pomagała. Żebyś pomagała NAM.
-"Nam" czyli komu?
- Dowiesz się gdy złożysz przysięgę wierności.
Tum, tum, tum... Polsat 4ever. Reszty dowiecie się po przerwie na reklamy.
Sorkiiii, że tak długo nic nie dodawałam. Strasznie mi głupio. Ale jak wcześniej pisałam (Pisałam czy nie?) mam zepsutego laptopa i muszę korzystać z laptopa rodziców i przez to mają pierwszeństwo.
Drugim powodem jest brak czasu.
No to postaram się dodać next w miarę szybko.
Komentujcie, komentujcie.
Do następnego
Nie wiem ile czasu tak leżę. W sumie to nawet nie chce mi się wiedzieć. Próbuję zrozumieć ten sen i nie zbyt mi to wychodzi. Czemu mi się to ciągle śni? Kim jest ta kobieta, która stała koło niego? Wydaje mi się, że ją znam. A ten Czarownik? Każde Dziecko Lilith posiada jakąś cechę wyróżniającą. W jego przypadku była to czarna jak smoła skóra. Po co otworzyć im portal? Kto to Axel? Co to za maszyny? Skąd wiedziałam którędy iść? No i najważniejsze. Co to było za zwierzę, które mnie napadło? W sumie, to był sen. W snach wszystko może się zdarzyć.
*Jakiś czas później*
/Nina/
Szłam przez park i rozmyślałam nad wszystkim co mnie spotkało od października. Od czasu świąt nie pojawiłam się w Instytucie. Denerwował mnie każdy mieszkaniec. Szczególnie Isabell i Clary. One były najgorsze. Widziałam jak Jace się gapi na tą Morgenstern. To było potwornie wkurzające. No kurde, czemu na mnie się tak nie może popatrzeć? Czemu wszystko musi kręcić wokół tej rudej idiotki? Iz była jak by to nazwać w świeci PRAWDZIWYCH LUDZI, NIE CIENI CZYLI WEDŁUG LALUSIÓW ŁOWCÓW, ŚWIECIE NIC NIE ZNACZĄCYCH PRZYZIEMNYCH osobą irytującą bez powodu. Mark podobał mi się przez jeden dzień. I oczywiście musiał się gapić na tą zdzirę. Potem stwierdziłam, że jednak wolę Jace'a. Rachel też się ode mnie ciągle oddalała. Wolała towarzystwo tych debilek niż moje. To jak się na mnie nawrzeszczała, gdy powiedziałam jej, że nie mam ochoty na jakieś dziecięce pidżama party. Szkoda gadać. I myślała, że jej nie słyszę, po moim odejściu. "Och, Nina taka jest. Ma 20 lat i uważa, że skoro jest najstarsza, to jest najlepsza, nie zwracaj na to uwagi. Po za tym ona miała na myśli, to że czasami coś odwalamy, a ona boi się popsuć swoją nieskazitelną naturę dorosłej. W rzeczywistości sama by chciała tak zrobić, więc nie płacz." To było chamskie. Przecież jest moją siostrą! Nawet mnie nie zatrzymała, gdy oświadczyłam, że święta spędzę u znajomej. Woli ich niż własną siostrę. Jej sprawa. Ja się nie wtrącam. Jeśli tak bardzo woli zabijanie jakichś walonych demonów to nich sobie z nimi tam siedzi. Mnie to nie obchodzi.
Szłam dalej przez park i czułam lekkie łzy na policzkach.
Skręciłam w jakąś alejkę, którą widziałam po raz pierwszy. Dziwne. Przecież tyle razy tędy chodziłam.
Wyszłam na jakąś polanę.
Polana w parku? Ja tego nie ogarniam.
- Witaj Nino - Stanęłam jak wryta.
Przede mną stał facet, który wyglądał jak starsza wersja brata rudej idiotki.
- Kim jesteś? - spytałam głupio robiąc krok w tył.
- Jestem Valentine Morgenstern. Ojciec Clarissy i Jonathana.
- Czego chcesz ode mnie?
- Powiedzmy, że współpracy. Mogłabyś zemścić się na osobach, których nienawidzisz. Tylko chcę żebyś przeszła na moją stronę. Żebyś mi pomagała. Żebyś pomagała NAM.
-"Nam" czyli komu?
- Dowiesz się gdy złożysz przysięgę wierności.
Tum, tum, tum... Polsat 4ever. Reszty dowiecie się po przerwie na reklamy.
Sorkiiii, że tak długo nic nie dodawałam. Strasznie mi głupio. Ale jak wcześniej pisałam (Pisałam czy nie?) mam zepsutego laptopa i muszę korzystać z laptopa rodziców i przez to mają pierwszeństwo.
Drugim powodem jest brak czasu.
No to postaram się dodać next w miarę szybko.
Komentujcie, komentujcie.
Do następnego
piątek, 4 marca 2016
Rozdział XII - Alfa
/Clary/
*Następny dzień*
Jak wszyscy się dowiedzieli co dostałam od MOJEGO CHŁOPAKA (xd) to psiak nie mógł się odpędzić od pieszczot. Cały czas próbowaliśmy wymyślić mu idealne imię. Propozycji było mnóstwo, ale żadna się nie nadawała. W końcu poszliśmy z nim na spacer po natchnienie.
Szliśmy w stronę lasu (załóżmy, że w pobliżu gdzieś jakiś jest xd). Gdy doszliśmy spuściliśmy go z czarnej smyczy zahaczonej o obrożę w tym samym kolorze.
Szliśmy na razie szybkim spacerem, a zwierzak trochę przed nami. Zaczął podskakiwać zostawiając w śniegu odciski swoich łap.
- Może nazwij go najlepiej Azor. Typowe imię. Już nie główkujmy. - Zwróciła się do mnie Izzy.
- No właśnie. "Typowe". Ono nie może być typowe. Musi być nie zbyt popularne i banalne. Nie może się nazywać jak zwykły pies podwórkowy. On jest najlepszym psem i musi mieć najlepsze imię.
Westchnęła.
- Ścigamy się z nim - krzyknął Jace.
Długo z nim biegaliśmy.
- Czemu on ciągle musi być pierwszy? - Dyszała Emma - Jak jedni z najlepszych Nocnych Łowców mogą z nim wygrać? Przyznaj się Herondale, że maczałeś w tym palce.
- No istnieje możliwość, że jest z najpopularniejszej, najsilniejsze, najsprytniejszej hodowli w Ameryce...
- Co?! Musiałeś na to wydać kupę forsy! - krzyknęłam zszokowana.
- Dla ciebie wszystko księżniczko, po za tym mam pewnego znajomego, dzięki któremu było taniej.
Zarumieniłam się lekko i nagle mnie olśniło.
- Już wiem jak go nazwać! Em, jesteś niesamowita! Alfa - Pierwszy. - Będzie doskonałe. - Skomentowała Rachel.
Zawołałam psa nowym imieniem. O dziwo, od razu zrozumiał, że to do niego.
*Tydzień później*
Biegnę przez las. Nie mam pojęcia czemu, ale wiem, że muszę to robić. Muszę tam się dostać. Muszę ratować świat. Muszę powstrzymać ojca... Muszę powstrzymać... No właśnie. Kogo? Wiem, że nie mogę pozwolić, by to się stało.
Jestem na miejscu. Przede mną stoi ogromna rezydencja. Jak się tam dostać? Nogi niosą mnie do jakiejś ściany. Stukam w odpowiednich miejscach. Jakbym od zawsze wiedziała jak. Cegły się rozsuwają, ukazując korytarz. Pewnie idę przed siebie po drodze skręcając kilka razy. Dochodzę do wielkich dębowych drzwi, które są lekko uchylone. Zaglądam przez szparkę i widzę ojca wraz z jakimś czarownikiem i przerażającą kobietą. Przysłuchuję się ich rozmowie. Ciężko coś usłyszeć, bo mówią szeptem. Mówią coś o otwieraniu portalu, o Axelu jakimś tam, o jakichś maszynach, o jakimś demonie, o połączeniu sił. Zauważyli mnie!
Uciekam z tam tąd jak najszybciej, pomimo, że nikt mnie nie goni. Dobiegam do lasu, z którego wcześniej przybyłam. Słyszę za sobą jakieś warknięcie. Widzę lwa. Lwa ze skrzydłami pegaza. Lwa z rogami byka. Boję się. Boję się jak jeszcze nigdy. Biegnę. Lecz moje tempo powoli zwalnia. Stworzenie jest mniej więcej dwadzieścia metrów za mną. 15. Nie zamierza zwolnić. 14. Jest co raz bliżej. 13. Przyśpiesza jeszcze bardzie. 12. Wybija się. 11. Leci prosto na mnie. 10. Już praktycznie mój koniec.
Gwałtownie się obudziłam cała zdyszana, gorąca i spocona. Patrzę na zegarek. No pięknie. 2:34. Już nie zasnę. Biorę ciuchy i idę do łazienki. Odkręcam ciepłą wodę i wchodzę pod prysznic. Kropelki spływają po moim ciele, powodując przyjemne dreszcze.
Zaczęłam rozmyślać.
Ten sen...
On był taki...
Tak... Realistyczny.
Śni mi się już od trzech nocy. Ciągle to samo.
Nic już nie rozumiem.
Zakręciłam kurek i zaczęłam wycierać się ręcznikiem. Nałożyłam luźne ciuchy i poszłam do łóżka, na którym spał Alfa. Tak słodko wygląda kiedy śpi.
Niestety, budzi się z chwilą, gdy posłanie ugina się pod moim ciężarem.
- Cześć piesku, nie chciałam cię obudzić. - wyszeptałam i wsunęłam się pod kołdrę.
Ten, jakby chciał powiedzieć, że nic się nie stało, że jest przy niej i nie pozwoli, by stała się jej jakakolwiek krzywda, położył głowę w miejscu, gdzie powinien być brzuch. Leżeli tak do rana. Żadne z nich nie miało ochoty zasnąć.
Powoli dochodzimy do głównego wątku. Wiem, że rozdział krótki, ale nie mam siły nic pisać. Sorki, że wcześniej, nie było rozdziału, ale laptop mi się zepsuł. Znaczy on już dawno był zepsuty, tylko teraz na maksa i muszę korzystać z kompa rodziców. Do następnego!
*Następny dzień*
Jak wszyscy się dowiedzieli co dostałam od MOJEGO CHŁOPAKA (xd) to psiak nie mógł się odpędzić od pieszczot. Cały czas próbowaliśmy wymyślić mu idealne imię. Propozycji było mnóstwo, ale żadna się nie nadawała. W końcu poszliśmy z nim na spacer po natchnienie.
Szliśmy w stronę lasu (załóżmy, że w pobliżu gdzieś jakiś jest xd). Gdy doszliśmy spuściliśmy go z czarnej smyczy zahaczonej o obrożę w tym samym kolorze.
Szliśmy na razie szybkim spacerem, a zwierzak trochę przed nami. Zaczął podskakiwać zostawiając w śniegu odciski swoich łap.
- Może nazwij go najlepiej Azor. Typowe imię. Już nie główkujmy. - Zwróciła się do mnie Izzy.
- No właśnie. "Typowe". Ono nie może być typowe. Musi być nie zbyt popularne i banalne. Nie może się nazywać jak zwykły pies podwórkowy. On jest najlepszym psem i musi mieć najlepsze imię.
Westchnęła.
- Ścigamy się z nim - krzyknął Jace.
Długo z nim biegaliśmy.
- Czemu on ciągle musi być pierwszy? - Dyszała Emma - Jak jedni z najlepszych Nocnych Łowców mogą z nim wygrać? Przyznaj się Herondale, że maczałeś w tym palce.
- No istnieje możliwość, że jest z najpopularniejszej, najsilniejsze, najsprytniejszej hodowli w Ameryce...
- Co?! Musiałeś na to wydać kupę forsy! - krzyknęłam zszokowana.
- Dla ciebie wszystko księżniczko, po za tym mam pewnego znajomego, dzięki któremu było taniej.
Zarumieniłam się lekko i nagle mnie olśniło.
- Już wiem jak go nazwać! Em, jesteś niesamowita! Alfa - Pierwszy. - Będzie doskonałe. - Skomentowała Rachel.
Zawołałam psa nowym imieniem. O dziwo, od razu zrozumiał, że to do niego.
*Tydzień później*
Biegnę przez las. Nie mam pojęcia czemu, ale wiem, że muszę to robić. Muszę tam się dostać. Muszę ratować świat. Muszę powstrzymać ojca... Muszę powstrzymać... No właśnie. Kogo? Wiem, że nie mogę pozwolić, by to się stało.
Jestem na miejscu. Przede mną stoi ogromna rezydencja. Jak się tam dostać? Nogi niosą mnie do jakiejś ściany. Stukam w odpowiednich miejscach. Jakbym od zawsze wiedziała jak. Cegły się rozsuwają, ukazując korytarz. Pewnie idę przed siebie po drodze skręcając kilka razy. Dochodzę do wielkich dębowych drzwi, które są lekko uchylone. Zaglądam przez szparkę i widzę ojca wraz z jakimś czarownikiem i przerażającą kobietą. Przysłuchuję się ich rozmowie. Ciężko coś usłyszeć, bo mówią szeptem. Mówią coś o otwieraniu portalu, o Axelu jakimś tam, o jakichś maszynach, o jakimś demonie, o połączeniu sił. Zauważyli mnie!
Uciekam z tam tąd jak najszybciej, pomimo, że nikt mnie nie goni. Dobiegam do lasu, z którego wcześniej przybyłam. Słyszę za sobą jakieś warknięcie. Widzę lwa. Lwa ze skrzydłami pegaza. Lwa z rogami byka. Boję się. Boję się jak jeszcze nigdy. Biegnę. Lecz moje tempo powoli zwalnia. Stworzenie jest mniej więcej dwadzieścia metrów za mną. 15. Nie zamierza zwolnić. 14. Jest co raz bliżej. 13. Przyśpiesza jeszcze bardzie. 12. Wybija się. 11. Leci prosto na mnie. 10. Już praktycznie mój koniec.
Gwałtownie się obudziłam cała zdyszana, gorąca i spocona. Patrzę na zegarek. No pięknie. 2:34. Już nie zasnę. Biorę ciuchy i idę do łazienki. Odkręcam ciepłą wodę i wchodzę pod prysznic. Kropelki spływają po moim ciele, powodując przyjemne dreszcze.
Zaczęłam rozmyślać.
Ten sen...
On był taki...
Tak... Realistyczny.
Śni mi się już od trzech nocy. Ciągle to samo.
Nic już nie rozumiem.
Zakręciłam kurek i zaczęłam wycierać się ręcznikiem. Nałożyłam luźne ciuchy i poszłam do łóżka, na którym spał Alfa. Tak słodko wygląda kiedy śpi.
Niestety, budzi się z chwilą, gdy posłanie ugina się pod moim ciężarem.
- Cześć piesku, nie chciałam cię obudzić. - wyszeptałam i wsunęłam się pod kołdrę.
Ten, jakby chciał powiedzieć, że nic się nie stało, że jest przy niej i nie pozwoli, by stała się jej jakakolwiek krzywda, położył głowę w miejscu, gdzie powinien być brzuch. Leżeli tak do rana. Żadne z nich nie miało ochoty zasnąć.
Powoli dochodzimy do głównego wątku. Wiem, że rozdział krótki, ale nie mam siły nic pisać. Sorki, że wcześniej, nie było rozdziału, ale laptop mi się zepsuł. Znaczy on już dawno był zepsuty, tylko teraz na maksa i muszę korzystać z kompa rodziców. Do następnego!
wtorek, 1 marca 2016
Rozdział XI - A jednak Wigilia jest dniem miłości cz. 2
/Clary/
Nie wiem czemu, ale zrobiło mi się przykro. Jace okazał się chamem.
Po tym jak Jonathan i Izzy wyszli, to chwilę później poszli Mark, Rachel, Julian i Emma poszwędać się po parku. Maryse poszła do siebie do pokoju spać mówiąc, że jest zmęczona, a jutro ma jeszcze dużo papierkowej roboty dla Clave. Co z tego, że jutro Boże Narodzenie? Maryse pracuje praktycznie codziennie. Szkoda mi jej.
Zostałam sama z Jace'em w pokoju koło choinki. Liczyłam, że sobie trochę pogadamy, powspominamy czy coś w tym stylu. Ale nie! Bo Wielki Szanowny Pan Herondale sam nie pomyśli żeby zostać, tylko sobie bez słowa pójdzie. A no tak, zapomniałam. Przecież on nie myśli!
Wchodząc do pokoju zgarnęłam pierwsze lepsze ciuchy, a szpilki od razu rzuciłam w kąt. Poszłam do łazienki się umyć.
Owinęłam się ręcznikiem i podeszłam do lustra podłączając suszarkę. Zaczęłam suszyć włosy.
Nałożyłam czarną bluzkę z suwakiem z przodu i białe leginsy.
Zamknęłam drzwi i rzuciłam się na łóżko. Jedna łza spłynęła po moim policzku. Dość. Wytarłam łzę. Nie będę płakać. Nie przez niego. Nie warto.
Chwyciłam kartkę i zaczęłam rysować. To kółko, tam kresa, tu połączyć... Wyszedł mi... Jace! No nie wierze! I jeszcze ze skrzydłami Anioła wyrwałam kartkę i zmięłam najmocniej ja się dało cisnęłam w ścianę, od której lekko się odbiło i wpadło prosto do kosza.
Usłyszałam pukanie.
- Proszę! - krzyknęłam.
- Cześć. - Razjelu, czemu on? Czemu nie Maryse?
- Cześć - mruknęłam.
- Jesteś zła?
- Nie, dlaczego miałabym być? - skłamałam.
Podszedł do mnie i zawiązał opaskę na oczach.
Serio? Co on ode mnie chce?
- Jace, co ty robisz? - spytałam.
- Nic takiego. Daj rękę. Poprowadzę cię. - złapał mnie za rękę i wyprowadził z pokoju.
Zatrzymaliśmy się. Usłyszałam cichą, spokojną muzykę. Zdjął mi opaskę i ujrzałam salon, fortepian, sztalugę z farbami, ławę z wielkim talerzem ciastek z kawałkami czekolady i dwa ogromne kubki z kakaem. Jak podczas pierwszej Wigilii, którą razem spędziliśmy. W kącie stała choinka, a pod nią duża paczka.
Jak ja mogła chociaż na chwilę w niego zwątpić? Przecież to był mój Jace, przyjaciel, którego znam już od dziesięciu lat. Ten, który był zawsze przy mnie. Gdy mieliśmy po sześć lat i zanim jego rodzice zginęli, byliśmy praktycznie nierozłączni. Lecz w wieku dziesięciu lat rodzice Jace'a zostali zabici przez demony. W tedy trafił do Instytutu, a ja zostałam w Instytucie. A ja starałam skontaktować się z nim na wszystkie możliwe sposoby. Nawet, gdy Magnus Bane był w mieście dosłownie błagałam go o otwarcie portalu dla mnie. W końcu się zgodził. W tedy po raz ostatni go widziałam. Następny raz był po pożarze. W tedy spędziliśmy razem naszą pierwszą wspólną Wigilię. Było tak samo jak teraz.
- Na co czekasz? Idź otwórz. - powiedział.
- Myślałam, że złożyłeś się z Jonathanem na ten miecz świetlny.
- Mam nadzieję, że to będzie lepsze. - zaśmiał się.
Podeszłam do choinki i delikatnie otworzyłam pakunek. Moje zdziwienie sięgało zenitu, gdy ze środka wyskoczył szczeniak. I to nie byle jaki szczeniak, to był Alaskan Malamute. Najpiękniejszy, najcudowniejszy, najlepszy i najgenialniejszy pies świata i jednocześnie moje marzenie.
- Malamut! Jace, pamiętałeś! - krzyknęłam i rzuciłam się na niego. - Jest cudowny. Ty jesteś cudowny. Po prostu cię kocham! - spojrzał na mnie i wtedy dotarło, co powiedziałam. - Znaczy ten... No... Jak przyjaciela.
Usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać, wspominać, popijając napojem i jedząc ciastka.
Nagle powstała niezręczna cisza. W końcu jace się odezwał:
- Kocham Cię.
- Jak przyjaciółkę?
- Nie.
Łoo... Czy on powiedział właśnie, że mnie kocha?
- Ryzykuję wiele mówiąc ci to, chociażby naszą przyjaźń. To mogłoby ją zniszczyć. Ale nie potrafię dłużej tego ukrywać.
Jesteś moim Aniołem, gdy widzę twój uśmiech, nic innego nie liczy się. Pokochałem Cię, jesteś moim światłem. Pokochałem Cię, bo życie z tobą piękne jest. Moja miłość jest silniejsza z każdym dniem i nic, słyszysz mnie? NIC. Nie jest w stanie tego zmienić. To właśnie ty nadajesz memu życiu sens. Tak jestem kiepski w wyznawaniu miłości, więc powiem już tylko te dwa słowa: Kocham Cie i nie potrafię przestać. I wiesz co? Wcale nie chcę.
W takich momentach niektórym ludziom staje serce. Ja jestem jedną z nich. Nie potrafiłam nic zrobić. Nie potrafiłam się ruszyć. Nie potrafiłam nic powiedzieć. Mogłam się tylko uśmiechnąć. Nic więcej. Poczułam jak łza spływa po moim policzku. To była łza szczęścia i wzruszenia.
Właśnie sobie coś uświadomiłam. Nie wiarygodne jak długo potrzebowałam na to czasu. Ja go kocham. I pomyśleć, jak niby wielki czułam zawód, gdy dowiedziałam się, że wybrał Aleca na parabatai, a nie mnie. Potem poznałam Aleca i sama go polubiłam, a następnie Izzy. Po roku znajomości złożyłyśmy przysięgę.
W końcu się odezwałam.
- Ja też. Ja też cię kocham.
Nad nami pojawiła się jemioła. Eeee... Dobra... Nie wnikam jakim cudem.
Zbliżył się do mnie jeszcze bardziej i pocałował. Poczułam motylki w brzuchu i ciepło w całym ciele.
No to miśki (o Razjelu, zmieniam się w moją matematyczkę) niniejszym ogłaszam Clarisse Adele Morgenstern i Jonathana Christophera Herondale'a małże... parą. Sory, trochę za daleko.
Jakoś nie jestem zbyt zadowolona z tego posta. Trochę za dużo miłości w jednym rozdziale (w obu częściach), więc tak jakby rzygam tenczą.
Niektóre teksty Jace'a wzięłam z neta i trochę pozmieniałam.
To do następnego.
Komentujcie, komentujcie!
Nie wiem czemu, ale zrobiło mi się przykro. Jace okazał się chamem.
Po tym jak Jonathan i Izzy wyszli, to chwilę później poszli Mark, Rachel, Julian i Emma poszwędać się po parku. Maryse poszła do siebie do pokoju spać mówiąc, że jest zmęczona, a jutro ma jeszcze dużo papierkowej roboty dla Clave. Co z tego, że jutro Boże Narodzenie? Maryse pracuje praktycznie codziennie. Szkoda mi jej.
Zostałam sama z Jace'em w pokoju koło choinki. Liczyłam, że sobie trochę pogadamy, powspominamy czy coś w tym stylu. Ale nie! Bo Wielki Szanowny Pan Herondale sam nie pomyśli żeby zostać, tylko sobie bez słowa pójdzie. A no tak, zapomniałam. Przecież on nie myśli!
Wchodząc do pokoju zgarnęłam pierwsze lepsze ciuchy, a szpilki od razu rzuciłam w kąt. Poszłam do łazienki się umyć.
Owinęłam się ręcznikiem i podeszłam do lustra podłączając suszarkę. Zaczęłam suszyć włosy.
Nałożyłam czarną bluzkę z suwakiem z przodu i białe leginsy.
Zamknęłam drzwi i rzuciłam się na łóżko. Jedna łza spłynęła po moim policzku. Dość. Wytarłam łzę. Nie będę płakać. Nie przez niego. Nie warto.
Chwyciłam kartkę i zaczęłam rysować. To kółko, tam kresa, tu połączyć... Wyszedł mi... Jace! No nie wierze! I jeszcze ze skrzydłami Anioła wyrwałam kartkę i zmięłam najmocniej ja się dało cisnęłam w ścianę, od której lekko się odbiło i wpadło prosto do kosza.
Usłyszałam pukanie.
- Proszę! - krzyknęłam.
- Cześć. - Razjelu, czemu on? Czemu nie Maryse?
- Cześć - mruknęłam.
- Jesteś zła?
- Nie, dlaczego miałabym być? - skłamałam.
Podszedł do mnie i zawiązał opaskę na oczach.
Serio? Co on ode mnie chce?
- Jace, co ty robisz? - spytałam.
- Nic takiego. Daj rękę. Poprowadzę cię. - złapał mnie za rękę i wyprowadził z pokoju.
Zatrzymaliśmy się. Usłyszałam cichą, spokojną muzykę. Zdjął mi opaskę i ujrzałam salon, fortepian, sztalugę z farbami, ławę z wielkim talerzem ciastek z kawałkami czekolady i dwa ogromne kubki z kakaem. Jak podczas pierwszej Wigilii, którą razem spędziliśmy. W kącie stała choinka, a pod nią duża paczka.
Jak ja mogła chociaż na chwilę w niego zwątpić? Przecież to był mój Jace, przyjaciel, którego znam już od dziesięciu lat. Ten, który był zawsze przy mnie. Gdy mieliśmy po sześć lat i zanim jego rodzice zginęli, byliśmy praktycznie nierozłączni. Lecz w wieku dziesięciu lat rodzice Jace'a zostali zabici przez demony. W tedy trafił do Instytutu, a ja zostałam w Instytucie. A ja starałam skontaktować się z nim na wszystkie możliwe sposoby. Nawet, gdy Magnus Bane był w mieście dosłownie błagałam go o otwarcie portalu dla mnie. W końcu się zgodził. W tedy po raz ostatni go widziałam. Następny raz był po pożarze. W tedy spędziliśmy razem naszą pierwszą wspólną Wigilię. Było tak samo jak teraz.
- Na co czekasz? Idź otwórz. - powiedział.
- Myślałam, że złożyłeś się z Jonathanem na ten miecz świetlny.
- Mam nadzieję, że to będzie lepsze. - zaśmiał się.
Podeszłam do choinki i delikatnie otworzyłam pakunek. Moje zdziwienie sięgało zenitu, gdy ze środka wyskoczył szczeniak. I to nie byle jaki szczeniak, to był Alaskan Malamute. Najpiękniejszy, najcudowniejszy, najlepszy i najgenialniejszy pies świata i jednocześnie moje marzenie.
- Malamut! Jace, pamiętałeś! - krzyknęłam i rzuciłam się na niego. - Jest cudowny. Ty jesteś cudowny. Po prostu cię kocham! - spojrzał na mnie i wtedy dotarło, co powiedziałam. - Znaczy ten... No... Jak przyjaciela.
Usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać, wspominać, popijając napojem i jedząc ciastka.
Nagle powstała niezręczna cisza. W końcu jace się odezwał:
- Kocham Cię.
- Jak przyjaciółkę?
- Nie.
Łoo... Czy on powiedział właśnie, że mnie kocha?
- Ryzykuję wiele mówiąc ci to, chociażby naszą przyjaźń. To mogłoby ją zniszczyć. Ale nie potrafię dłużej tego ukrywać.
Jesteś moim Aniołem, gdy widzę twój uśmiech, nic innego nie liczy się. Pokochałem Cię, jesteś moim światłem. Pokochałem Cię, bo życie z tobą piękne jest. Moja miłość jest silniejsza z każdym dniem i nic, słyszysz mnie? NIC. Nie jest w stanie tego zmienić. To właśnie ty nadajesz memu życiu sens. Tak jestem kiepski w wyznawaniu miłości, więc powiem już tylko te dwa słowa: Kocham Cie i nie potrafię przestać. I wiesz co? Wcale nie chcę.
W takich momentach niektórym ludziom staje serce. Ja jestem jedną z nich. Nie potrafiłam nic zrobić. Nie potrafiłam się ruszyć. Nie potrafiłam nic powiedzieć. Mogłam się tylko uśmiechnąć. Nic więcej. Poczułam jak łza spływa po moim policzku. To była łza szczęścia i wzruszenia.
Właśnie sobie coś uświadomiłam. Nie wiarygodne jak długo potrzebowałam na to czasu. Ja go kocham. I pomyśleć, jak niby wielki czułam zawód, gdy dowiedziałam się, że wybrał Aleca na parabatai, a nie mnie. Potem poznałam Aleca i sama go polubiłam, a następnie Izzy. Po roku znajomości złożyłyśmy przysięgę.
W końcu się odezwałam.
- Ja też. Ja też cię kocham.
Nad nami pojawiła się jemioła. Eeee... Dobra... Nie wnikam jakim cudem.
Zbliżył się do mnie jeszcze bardziej i pocałował. Poczułam motylki w brzuchu i ciepło w całym ciele.
No to miśki (o Razjelu, zmieniam się w moją matematyczkę) niniejszym ogłaszam Clarisse Adele Morgenstern i Jonathana Christophera Herondale'a małże... parą. Sory, trochę za daleko.
Jakoś nie jestem zbyt zadowolona z tego posta. Trochę za dużo miłości w jednym rozdziale (w obu częściach), więc tak jakby rzygam tenczą.
Niektóre teksty Jace'a wzięłam z neta i trochę pozmieniałam.
To do następnego.
Komentujcie, komentujcie!
Subskrybuj:
Posty (Atom)